LEGENDA O MARYSI ZABRZESKIEJ ŻYWCEM ZAMUROWANEJ

Dawno, dawno temu w tym miejscu, gdzie dziś stoi budynek zabrzańskiego teatru, wznosił się kamienny zamek.

Władał nim rycerz, który miał ukochaną córkę Marysię. Po śmierci jej matki ożenił się po raz drugi z kobietą piękną, lecz o zimnym, złym sercu.

Macocha nienawidziła Marysi za to, że zabiera jej uwagę i miłość męża. Rzeczywiście, rycerz dużo czasu spędzał ze swoją córką, spacerując po zamkowym parku, rozmawiając, żartując, a nawet wspólnie śpiewając. Mieli swoją ulubioną piosenkę, którą często nucili.

Czas mijał spokojnie, aż do dnia, gdy rycerz został wezwany na wojnę w dalekich stronach. Kiedy nadeszła pora rozstania, pożegnał się z żoną, córką i swoim dworem.

Zła macocha obiecała, że zaopiekuje się Marysią w czasie nieobecności męża, że będzie jej strzec jak oka w głowie. Zapłakana córka objęła mocno ojca i ucałowała na pożegnanie. „Do zobaczenia Marysiu. Wrócę do was najszybciej jak się da. Niech on przypomina ci o mnie” – powiedział rycerz i wręczył dziewczynie złoty pierścień, który wcześniej nosiła jej matka. Była to najcenniejsza pamiątka po niej.

Potem rycerz obejrzał się raz jeszcze za swoimi bliskimi i wraz z drużyną wojaków pogalopował w dal.

Gdy za zbrojnymi z głuchym łoskotem zatrzasnęły się zamkowe wrota, macocha odwróciła się w stronę Marysi.

Jej twarz wykrzywiał okrutny grymas, gdy wysyczała z wściekłością: „Jesteś fałszywą żmiją i kradniesz mi miłość mojego męża. Dlatego umrzesz!”.

Nieszczęsna Marysia rzuciła się do stóp złej macochy. „O, nie, pani matko, nie zabijajcie mnie!” – krzyczała przerażona, błagając o litość…

Ale na próżno – kobieta była niewzruszona.

Macocha wezwała dwóch silnych pachołków, którzy zdarli z Marysi delikatną suknię, każąc jej przebrać się w zgrzebną, żebraczą szatę, kłującą i pełną dziur.

W czasie tej szarpaniny dziewczynie udało się ukryć w ustach złoty pierścień, który podarował jej ojciec.

Służący, szturchając i popychając ją, poprowadzili Marysię do zamkowej piwnicy i zamknęli w jednej z ciasnych, mrocznych komór. Potem zamurowali wejście od podłogi aż po sam sufit i odeszli. Tu dziewczyna miała umrzeć z głodu i pragnienia.

Nieszczęsna Marysia pozostała w całkowitych ciemnościach w zimnej, kamiennej celi. Nikt nie słyszał jej przeraźliwego łkania, które z czasem było coraz cichsze, aż ustało zupełnie. Wyczerpana dziewczyna zasnęła na kamiennej posadzce.

Po kilku godzinach obudziła się i – co to?! Do środka jej ponurej komory przebijało się delikatne światełko. Stary, wierny sługa rycerza ulitował się nad córką swego pana.

Postanowił ratować Marysię, choć wiedział, że grozi mu za to pewna śmierć z rąk okrutnej macochy. W tajemnicy wykuł mały otwór od strony muru obronnego, przez który do celi dostawało się światło i powietrze.

Dobry, stary sługa nie opuścił Marysi. Codziennie przekradał się do jej samotni i przez wykuty otwór podawał przyniesione jedzenie i wodę do picia.

Tak mijały kolejne dni, potem tygodnie i miesiące. Sługa pilnował, aby Marysia nie opadła z sił i zachowała zdrowie.

Przy okazji opowiadał jej nowiny z zamku, którym pod nieobecność męża rządziła zła macocha. „A są jakieś wieści od ojca?” – dopytywała codziennie dziewczyna. Niestety, nie było.

Czas mijał nieubłaganie. Minął kolejny rok, a rycerz i jego wojacy wciąż nie wracali. Marysia, zamknięta w surowej, kamiennej celi, była coraz bledsza i słabsza. Mimo starań dobrego sługi opadała z sił. Nie miała ruchu, brak jej też było świeżego powietrza.

Ale podtrzymywała ją na duchu wiara, że ojciec szczęśliwie powróci z wojny i uwolni ją z okrutnego więzienia. Nieraz w samotności popłakiwała sobie cicho, obracając na palcu podarowany złoty pierścień i wspominając wspólnie spędzony czas. Aż pewnego dnia…

Co to za hałas?! Do uszu Marysi dobiegł stukot końskich kopyt dudniących na moście prowadzącym do zamku.

„Tato wraca!!!” – wykrzyknęła Marysia, zastanawiając się gorączkowo, jak dać mu znać, że żyje.

Oczywiście zła macocha po powrocie męża próbowała mu wmówić, że córka umarła z tęsknoty wkrótce po jego wyjeździe na wojnę. Rycerz osunął się na ziemię i zapłakał w rozpaczy, gdy nagle…

Z oddali dał się słyszeć cichutki śpiew. Przecież to dźwięki ich ulubionej wspólnej piosenki! „Marysia, moja Marysia żyje!!!” – krzyknąwszy to, pobiegł w kierunku, z którego rozlegał się głos. Jakaż była radość, gdy usłyszał swoją córkę i zobaczył jej wychudzoną rękę, którą wysunęła na powitanie przez otwór w murze…

Straszny mur, który więził Marysię przez kilka lat, zostało natychmiast zburzony. Uwolniona dziewczyna ze łzami w oczach padła ojcu w ramiona. Stali tak długą chwilę, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Znów są razem! Po takich przeżyciach! Ale, ale… Gdzie jest zła macocha, żona rycerza, która jego córce zgotowała tak okrutny los? Która myślała, że Marysia od dawna już nie żyje…

Na dziedzińcu zebrali się wszyscy mieszkańcy zamku

i zamkowa służba. Na środku siedział rycerz, obok niego stała jego córka, a przed nimi klęczała wiarołomna, okrutna żona. Na próżno błagała o litość. Jej zbrodnia była straszna

i musiała ponieść za nią surową karę. Czekały na nią ciemne zamkowe lochy w podziemiach. Tam zakończyła swój żałosny żywot.

A rycerz, jego córka Marysia i pozostali mieszkańcy zabrzańskiego zamku żyli długo i szczęśliwie.

Rys. Maciej Trzepałka